R E N A T A S Z P U N A R
Pylos, Homer i Król Nestor
W Pylos historia zatacza kręgi. O ten sam kamień być może potykał się król Nestor, Homer, spartański hoplita, turecki pasza, buntowniczy klefta, rosyjski, angielski lub francuski admirał... Zatoka Navarino była świadkiem wielu burz, teraz jest podwodnym muzeum zatopionych okretów. Wzgórza tej części Mesenii widziały nie jedno...
Jeśli przed wschodem słońca usiądziesz na złocistym piasku nad zatoką Voidokiliją i wsłuchasz się w łagodne szemranie fal, dobiegną Cię słowa wedrownego poety sprzed wielu wieków, One powracają tu niezmiennym swym rytmem z każdym drgnieniem powietrza...
***
“Wybiegł Helios z jeziora promiennej pościeli
Na spiżowy strop nieba.I już dniem się bieli
Dla bogów i dla ludzi ziemia karmicielka,
Gdy do Pylos przybyli. Murów moc tam wielka
W ogrodzie Neleja! Właśnie lud dawał ofiarne,
Zabijane na brzegu morskim byki czarne Posejdonowi.”
Homer “Odyseja”
Oto homerycka legenda tego miejsca:
Neleus był synem Posejdona, założycielem Pylos. Synem zaś Neleusa był Nestor, mądry, pokojowo usposobiony król. Przybywa do niego z Itaki syn Odysa Telemach, szukając wieści o zaginionym ojcu.
W Pylos, na brzegu morza, właśnie odbywa się uczta ofiarna na cześć boga mórz, Posejdona, kiedy do brzegu przybija okręt z Itaki. Na brzeg wysiada Telemach prowadzony przez Pallas Atenę. Dobrotliwy król Nestor najpierw ugaszcza przybyszów, sadzając ich na piasku, na miękkich skórach, karmi ich i poi. Dopiero potem pyta, kim są.
“Teraz wolno mi spytać przybyłych tu gości, Kto są - bo już podjedli sobie do sytości.
Mówcie, co wy za jedni? Skąd morzem płyniecie? /…/
O Nestorze, Archiwom przodkujący w sławie! Pytasz nas, skąd jesteśmy?
Zaraz ci objawię: Z Itaki podnejońskiej po mokrej wód fali
W sprawie własnej, nie ludu, tuśmy się dostali,
Szukać wieści o ojcu mym, boskim Odysie,
Lecz nie wiem, czy ją schwycić kiedy uda mi się. Wszak on niegdyś, zarówno jak ty i jak twoi,
Bywał w jednej wyprawie i zburzył gród Troi.”
(j. w.)
Jednak król Nestor nie posiada żadnych informacji o losie Odysa. Wspomina swój dramatyczny powrót z Troi do domu i tych, którzy zginęli. W obliczu nadchodzącej nocy prosi Telemacha na nocleg do pałacu. Nadlatującego orła bierze za niebiański znak Ateny, dlatego nazajutrz składa jej w ofierze jałówkę z pozłacanymi rogami. Tymczasem Telemach w wygodnych wnętrzach pałacu szykuje się do dalszej drogi.
“Tymczasem Telemacha, ślicznego młodziana,
Kapała Polykasta, panienka sudana,
Najmłodsza z Nestorówien, a po wziętej wannie
Namaściwszy oliwą odziała starannie
Piękną szatką i w chiton miękki otuliła…
Gdy wyszedł, jasność od niego jak od bożka biła.
Szedł więc i przy pasterzu mężów siadł Nestorze…”
Posiliwszy się winem i pieczonym mięsiwem z zabitej jałówki, w towarzystwie jednego z synów Nestora, wsiadł do rydwanu, darowanego mu przez króla, zaprzężonego w dwa konie i odjechał na wschód. Nie znalazłszy w Pylos odpowiedzi na gnębiące go pytanie, udał się do Sparty, do Menelaosa.
Ze starożytnego Feraj nad Zatoką Messeńską do Sparty prowadzi trudna droga przełęczą Langada, przez niedostępne góry Tajgetu. Tę sześćdziesięciokilometrową trasę, wąwozem wijącym się pośród wysokich, strzelistych i bardzo pięknych gór, pokonał rydwanem w jeden dzień.
Łatwo wyobrazić sobie tę homerycką historię przebywając w tamtej okolicy.
Krajobraz jest tu niezwykły. Na północ od dzisiejszego Pylos leży Voidokilia - najpiękniejsza peloponeska zatoka z olśniewającą łachą piachu. Archeologowie potwierdzili, że za czasów mykeńskich był tutaj port króla Nestora. W górze, na ogromnych skałach, mury obronnej twierdzy wieńczą potężne flanki, w dole huczy wzburzone, szmaragdowe morze. Pośrodku zbocza góry czernieje trójkątny otwór jaskini, w której Nestor trzymał swoje krowy.
W tym urzekającym, niezwykłym miejscu, dziesięć lat temu, koczowaliśmy przez tydzień.
Pamiętam swoje pierwsze spojrzenie na zatokę. Szliśmy długo ścieżką, miejscami ginącą pośród trzcin, z lewej strony przyklejoną do stromego zbocza skały, z prawej zaś podmywanej rozległą słodkowodną laguną. Niezmąconą niczym ciszę, od czasu do czasu, przerywał łopot skrzydeł spłoszonego, rzadkiego gatunku wodnego ptaka, rechot żaby, plusk ryby. Szliśmy bezgłośnie poprzez tę enklawę pierwotnej i niezniszczonej przyrody.
Ścieżka wyprowadziła nas na wysokie wydmy. Chwilę jeszcze wspinaliśmy się pośród kłujących drobnych roślin i krzewów, głęboko zapadając stopami w drobny, jasny piach. Widzieliśmy wiele wyraźnych śladów uciekających w zarośla węży. Wreszcie osiągnęliśmy szczyt wydmy i stanęliśmy, w nagłym oniemieniu.
Do tej pory nigdy jeszcze nie widziałam tak harmonijnego i urzekającego tworu natury. Naprzeciw mnie stoją dwie wysokie skały, rozwarte jak ciężkie wrota. Za nimi pieni się głęboka, wzburzona, ciemna toń morza. Przez uchylone skalne ościeża, utraciwszy cały swój gwałtowny impet, wlewają się spokojne, turkusowe fale. Łagodnie rozchodzą szerokim, idealnym półkolem. Swoim niekończącym się, rytmicznym tańcem wlewają na piasek. Czysty i delikatny jak jedwab. Mieniący się kolorami złota i oślepiający odbitym słonecznym blaskiem.
Nietrudno wyobrazić tu sobie, rozłożonych na skórach, Nestora wraz z synami, zajętych sprawowaniem ofiarnej uczty na cześć władcy mórz Posejdona. Dziewięć ław, dziewięć zarżniętych byków, tłum biesiadujących. W tym momencie, w przesmyku pomiędzy skałami pojawia się obca nawa. Podpływa do brzegu, przybysze opuszczają żagle, zakładają cumy. Na ląd schodzi Telemach wraz z towarzyszącą mu boginią mądrości.
Istnieją widoki wywołujące ogromne wrażenie, w zetknięciu z którymi człowiek jest bezbronny. Zaryzykuję stwierdzenie, że powodują pewnego rodzaju estetyczny wstrząs. Wystarczyło pierwsze zetknięcie z Voidokilią, nie byliśmy w stanie zobaczyć już niczego ponadto.
To było jak dotknięcie tajemnicy, na której odkrycie nie jest się jeszcze gotowym. Niektóre, szczególnie silne doznania wymagają upływu czasu, by można było się z nimi oswoić.
Wtedy odeszliśmy stamtąd w milczeniu, tą samą drogą. Byliśmy pewni, że kiedyś wrócimy, by zgłębić ten skrawek świata, o którego skrytych historycznych skarbach, wiedzieliśmy już z książek.
Powrót do tego miejsca nastąpił cztery lata później, w 2000 roku. Spędziliśmy tam tydzień, nocując w naszym volkswagenie “ogórku” przy samej zatoce. Tym razem dojechaliśmy z zachodu, polną drogą od wsi Romanos. Spomiędzy gajów oliwnych i cytrynowych wjeżdża się przez nieduży mostek na laguny, które są rajem dla wielu gatunków ptactwa wodnego. Wędrowne ptaki co roku zatrzymują się tutaj w czasie wiosennych powrotów z Afryki.
W lutym, nad ranem, laguny spowite są mgłą. Lecz już przed świtem słychać gwar obudzonego ptactwa. Można tu wtedy spotkać nawet flamingi. Kilka lat temu, teren ten został objęty rezerwatem przyrody i opiekuje się nim Greckie Towarzystwo Ornitologiczne. Dlatego, by nie zakłócać spokoju ptakom, nie można już biwakować w tym miejscu. Jednak dziesięć lat temu było to jeszcze możliwe. Żeby dojść od strony laguny do twierdzy na szczycie góry, znajdującej się na zachodzie, trzeba przejść całą plażę dookoła zatoki. Na jej drugim krańcu stroma ścieżka prowadzi w górę. Idąc nią, po pewnym czasie, wychodzi się naprzeciw otworu jaskini Nestora. Jest to obszerna, pusta i cienista skalna grota. Dalsza droga na szczyt staje się znacznie trudniejsza i jest rzadko uczęszczana.
Trzeba wspinać się po skałach i przedzierać przez gęste zarośla. Któregoś roku, w czerwcu, spotykaliśmy tam mnóstwo węży wygrzewających się na kamieniach. Po trudnej wspinaczce jest jednak wspaniała nagroda. Po sforsowaniu wysokiego muru, przedostajemy się na dobrze zachowane, potężne flanki Paleo Kastro. Są to fortyfikacje frankońsko - weneckie, zbudowane na starożytnych fundamentach. Idąc nimi ma się przed sobą niezwykłe i rozległe widoki. Najpierw na całą lagunę, Voidokiliję, płaskie tereny Mesenii aż po pasma dalekich wzgórz Likodimo. Idąc dalej, przed oczyma otwiera się nieskończona przestrzeń wód. Jest się tak wysoko jak ptaki, na murach, które prostopadłą ścianą wydają się wprost spadać w Morze Jońskie.
Ogromna odległość zupełnie zaciera horyzont, niknie granica nieba i wody. Kolory zmieniają się w zależności od położenia słońca. Najpiękniej jest po południu, gdy Helios swym wozem ognistym zmierza już na zachodnią stronę. Wtedy morze, widziane pod światło, oślepia srebrzystym blaskiem. Idąc dalej dochodzi się do kilku okrągłych baszt, na których można przystanąć dla odpoczynku.
Tutaj widok otwiera się na wszystkie strony. Potężne mury z jasnego kamienia, bramy, zapadnie, cysterny, wszystko przerośnięte wysuszoną trawą, karłowatymi drzewami i krzewami. Splątane i zrośnięte na zawsze formy roślin i budowli. Dzikie, niedostępne, niewydeptane, pozostawione własnej historii i działaniu sił natury. Ruiny, które są naturalną częścią krajobrazu, wyrastając z niego, wieńczą górę koroną postrzępionych flanków. Miejsce bezludne, ciche i magiczne, poruszające wyobraźnię.
Połowę widnokręgu zajmuje pustka niekończącej się przestrzeni wód, o barwie błękitu pruskiego, przechodzącego płynnie od odcieni najbardziej intensywnych, aż do rozbielonych mgieł odległego horyzontu. Z lekko zarysowanymi zmarszczkami fal. Monotonna, rytmiczna i nieskończona transcendentna przestrzeń. Po lewej stronie pojawia się zatoka Navarino i zamykająca ją zielona, łagodnie zarysowana, wyspa Sfakteria. Prawie dotyka do brzegów lądu.
Na niej pomnik bohaterów, którzy zginęli tutaj w walce o grecką niepodległość. A potem znów w kierunku wschodnim patrzymy na regularną Voidokiliję, lagunę i meseńskie równiny. Wychodzimy z ruin twierdzy przez zachowane wysokie bramy. Schodząc w kierunku morza, znów przedzieramy się przez gęste zarośla. Idziemy na skalisty brzeg układający się tutaj w regularne, skośne warstwy, czarne w zetknięciu z wodą, dalej białe.
Słońce opuściło się już nisko nad linię horyzontu, więc otaczający nas świat jawi się nam w najpiękniejszym świetle odchodzącego dnia. Łagodnieją kontrasty i subtelnieją barwy. Skały zmiękczył przyjemny chłód liliowych szarości. Morze, jak otwarta skrzynia pełna bezcennych klejnotów, zajaśniało drgającym blaskiem diamentów, srebra i złota. Wszystko trwa tylko krótki moment i niknie w zamierającym świetle.
Odchodzimy śpiesznie wyraźną ścieżką pośród traw, która otacza wzgórze od południa, obok Sfakterii i doprowadza na zachodni skraj laguny. Mając bazę w Voidokiliji, mogliśmy swobodnie badać wszystkie zakątki znajdujące się dookoła. Niedaleko odkryliśmy maleńką zatoczkę, ukrytą wśród pagórków, o kształcie odwróconej litery “V”, z wąskim gardłem pośród skał zamykających ją od strony morza.
Przy okazji codziennych wypraw do studni po wodę na wieczorne “kąpiele“, przesiadywaliśmy z miejscowymi w tawernie w maleńkiej Petrochorze, smakując miejscowe, młode wino, wracając nocną, ciemną drogą, z przelatującymi nad głowami nietoperzami i pohukującymi sowami. Zaś nad ranem laguna kusiła bogactwem rozbudzonego ptasiego życia. Tak mógłby wyglądać raj…
W naszej wędrówce po Grecji na chwilę wrośliśmy w ten niewielki jej skrawek. Jak zatrzymani na chwilę przechodnie, zadziwieni obserwatorzy. Tylko będąc gdzieś przez dłuższy czas, spędzając tam noce, patrząc i poznając o różnych porach dnia, można nasiąknąć atmosferą miejsc. Ich światłem, kolorem, brzmieniem, zapachem, dotykiem różnorodnej materii drobnego piasku, ostrych, chropawych skał, ciernistych roślin. W dzień i w nocy wsłuchując się w jednostajny, lecz różnorodny o każdej porze, szum wody, szeptanie wiatru. O świcie zmywając sen z powiek orzeźwiającym chłodem morskiej wody. Przez całą dobę obserwując płynące po niebie słońce, księżyc i gwiazdy. Wówczas można próbować zrozumieć, czym są te miejsca i jakie są? Można je zapisać w pamięci. I oswoić, czyli uczynić swoimi. Zamienić w obrazy, albo na koniec zaryzykować zamknięcie ich w ograniczonej przestrzeni słów.
Kierując się z tamtego miejsca około 10 kilometrów na północ, wjeżdża się w malowniczą krainę najstarszych i najpiękniejszych gajów oliwnych na półwyspie. Wiekowe drzewa pokrywają niekończącą się, srebrzystą falą, łagodne wzgórza i rozległe, głębokie wąwozy. W ich migotliwym cieniu, złoci się różnymi odcieniami ugru tutejsza ziemia. W pobliżu miejscowości Chora, na wzgórzu Englianos, w 1939 roku odkryto ruiny pałacu, w którym w czasach wojny trojańskiej żył spokojnie i wygodnie król Nestor ze swoją rodziną. Widać stąd doskonale zatokę Navarino. Jest to najlepiej zachowany pałac królewski z czasów mykeńskich, datowany na 1500-1300 lat p.n.e.. Ruiny, chociaż przykryte ochronnym dachem, mają niepowtarzalny urok. Zachował się układ pomieszczeń w postaci metrowej wysokości murów wykonanych z białego wapienia, mocno przyprószonego wszechobecną jasnozłotą gliną.
Pałac zbudowany był z drewna, stiuku i cegły suszonej na słońcu. Wewnętrzne ściany miał zdobione freskami. Centralną część zespołu stanowił megaron otoczony pomieszczeniami o różnym przeznaczeniu. Jego środek zajmowało okrągłe palenisko, otoczone drewnianymi kolumnami, pod jedną ze ścian stał tron. Zachowane schody świadczą o tym, że istniało drugie piętro, z wysokimi pomieszczeniami i balkonami.
W jednym z pomieszczeń parteru, obok komnat królowej, znajdowała się łaźnia, w niej odkryto świetnie zachowaną terakotową wannę. Wnętrze tej wanny zdobi wyrafinowany rysunek ślimacznic. To w tej wannie królewna Polikasta kąpała zdrożonego Telemacha, przed dalszą podróżą do Sparty. W przyległych do pałacu pomieszczeniach gospodarczych, znaleziono tysiące naczyń ceramicznych, złote kubki i stągwie służące do przechowywania oliwy i wina. Najważniejszym jednak znaleziskiem było kilkaset tabliczek pokrytych pismem linearnym typu B, zapisanych w języku greckim. Zachowały się doskonale, dzięki temu, ze wypaliły się w czasie pożaru, który zniszczył pałac około 1200 r. p.n.e.. Przypuszczalnie stało się to zaledwie jedno pokolenie po upadku Troi. Wszystkie cenne znaleziska z tego miejsca znalazły schronienie w muzeum, w leżącej niedaleko stamtąd Chorze.
Opuściwszy pałac, przejeżdżamy część drogi w kierunku Chory i skręcamy w boczną polną ścieżkę, ukrytą pomiędzy gajami oliwnymi. Jedziemy nią jeszcze kawałek i zatrzymujemy się na rozwidleniu. Zawsze, kiedy jesteśmy w tej okolicy, odszukujemy to miejsce. Trafiliśmy tutaj przypadkiem, już w czasie pierwszej podróży. I od tej pory nigdy nie omijamy tego miejsca. Otaczają nas poskręcane, potężne pnie oliwnych drzew. Niewatpliwie są bardzo stare, wnioskując po wielkości i biorąc pod uwagę powolne tempo wzrostu drzew tego gatunku, na pewno mają wiele setek lat.
Gaje oliwne są cennym spadkiem rodzinnym przechodzącym z pokolenia na pokolenie. Drzewa są troskliwie pielęgnowane, a ich owoce zbierane wciąż w ten sam tradycyjny sposób.
Rozkładamy koc na wysuszonej ziemi, w przyjemnym cieniu srebrnych liści, przyrządzamy grecką sałatkę z dużą ilością wspaniałych miejscowych oliwek, smakujemy tutejsze czerwone wino i oddajemy się kontemplacji drzew.
Na wzgórzu jest miły, ożywczy chłód i lekki przewiew, który daje wytchnienie od nieznośnego skwaru panującego w słońcu.
Kretą, nerwową kreską, próbuję oddać dramatyczne skręcenie konarów, nawarstwienie splątanych linii. Krótkimi uderzeniami zaznaczam sztywne, podługowate listki, które migoczą i połyskują w słońcu mnóstwem odcieni świetlistego srebra, patynowej zieleni, od spodu odbijając cieple tony rudawej ziemi. Gdy maluję, skupiam się przede wszystkim na oddaniu magicznego, miękkiego światła, które sączy się poprzez liście, a z ich cienia wydobywa niezwykłe bogactwo ciepłych barw ziemi. Nic tu nie jest stałe. Trzeba szukać sposobu na oddanie tego ruchu, który towarzyszy promieniom światła odbitym od tysięcy drobnych listków. Nawet konary drzew nie posiadają własnej, określonej barwy. Są w jasnych, czystych tonach, będących jakąś wypadkową koloru liści i ziemi.
Wszystko tutaj splata się i przenika, jak w naturalnym związku nieba, ziemi i roślin. Pnie są nieprawdopodobnie poskręcane, rozrośnięte, pogrubiałe, nabrzmiałe od licznych sęków jak węzły, wyrażają, a nawet są, jak gdyby kwintesencją życia, będącego nieustanną walką o przetrwanie. Są synonimem Grecji.
Renata Szpunar Kubczyk
fragment pochodzi ze zbioru "Podróż na Cyterę"
Kraków, 2011 rok