R E N A T A S Z P U N A R
PUNKT WYJŚCIA
(...)
Czy jestem “u siebie“, gdy stoję w gotyckiej francuskiej katedrze? Gdy wspaniałe kolorowe światło spływa na mnie przez strzeliste witraże? Gdy patrzę na tłum przemieszanych, kolorowych ludzi wszelkich kultur i nacji, który wypełnia ulice Paryża? W tym tłumie każdy znajdzie swoje miejsce, wtopi się niezauważony.
W ciszy muzeów Luwru, D`Orsey, Orangerie ogarnia mnie uczucie pewności. Otaczają mnie rzeczy, które znam i rozumiem, czuję się wśród nich dobrze. Silnie przemawia do mnie zgromadzony tam dorobek setek lat sztuki europejskiej. Obrazy wciągają mnie w głąb, nie mogę opanować wzruszenia i chęci trwania przed nimi w nieskończoność.
To właśnie jest potęga dzieł bliskich doskonałości - pomimo upływu czasu nie stały się martwe - oddziałują ponad czasem i ponad przestrzenią.
Gdy byłam kiedyś w pracowni Cezanne`a w Aix w Prowansji, odczułam silną więź z człowiekiem, który ponad sto lat temu zmagał się z okolicznym pejzażem, z gmatwaniną form gałęzi drzew otaczających jego dom, z innym pojmowaniem przestrzeni obrazu, którą odkrywał dla malarstwa.
Patrzyłam na ogromną drabinę, stojącą w jego pracowni, na którą wspinał się, by zobaczyć martwą naturę z innej perspektywy.Patrzyłam na zaschnięte farby na palecie, pogniecione tuby i czułam, jak “smakowało” jego życie, jak pochłaniała go praca, mocno naznaczona dociekliwym wnikaniem w naturę. Jak usilnie starał się znaleźć w swojej sztuce harmonię właściwą naturze i jak wciąż był niezadowolony ze swoich rezultatów.
Tydzień przed śmiercią stary malarz powiedział do syna: “realizacja moich odczuć jest zawsze bardzo mozolna… nie mam tego wspaniałego bogactwa kolorów, które ożywia naturę.”
Całkowicie pochłonięty swoją pracą, pokorny malarz przez całe życie poszukujący absolutu, nie dbający o blichtr, tanią sławę, wybierał życie samotnika, wręcz unikał spotkań z paryskim środowiskiem artystycznym. Gdy bywał w Paryżu, szedł do Luwru, żeby rysować. Bywał upokarzany i niedoceniany, powszechnie niezrozumiany. Nie podróżował.
Z biegiem czasu nakładał na swoje malarstwo coraz większe ograniczenia tematu. Zmierzał w głąb.
“Natura tkwi w głębi - mawiał - a kolory są jej wyrazem… wyrastają z korzeni świata, są życiem idei“.
Cezanne był przekonany, że tylko to, co prawdziwe - jest piękne.
(...)
Gdy po raz pierwszy wyruszyłam na spotkanie z Grecją, miałam za sobą wiele takich podróży na zachód Europy. Długie dnie spędzane w muzeach, galeriach sztuki i kościołach Francji, Hiszpanii, Holandii, Belgii, Szwajcarii, Niemiec, Włoch. Byłam pod wrażeniem zachodnioeuropejskiego malarstwa, zwłaszcza romantyków, impresjonistów, postimpresjonistów, siedemnastowiecznych Holendrów, a także włoskiego renesansu.
Szczególnie mocno zaś wzruszał mnie świat mrocznych obrazów Rembradta, jak błyskawicą rozświetlany światłem. Powracałam też myślą do widzianej kiedyś paryskiej wystawy Eugene Delacroix, do jego swobodnych, krętych pociągnięć pędzla, budujących niespokojną formę kompozycji. Do mocnych, zdecydowanych, pełnych blasku kolorów. Także do zbudowanych z powietrza i wiatru, ekspresyjnych, marynistycznych pejzaży Turnera.
Wówczas sądziłam, że zobaczyłam już wystarczająco, żeby zacząć naprawdę malować.
W muzeach zachodniej Europy spotkałam wiele oryginalnych dzieł zrabowanych z greckich świątyń w osiemnastym i dziewiętnastym wieku. Widziałam cuda antyku: Wenus z Milo, Nike z Samotraki, Ołtarz Pergamoński, malarstwo wazowe i wiele innych obiektów o różnym znaczeniu.Ale białe marmury ustawione w sterylnych przestrzeniach muzeów nie przemówiły wówczas do mnie. Były tylko martwą, przebrzmiałą historią. Wyrwaną z kontekstu dekoracją. Ta sztuka by mogła żyć wymaga własciwego tła - chaosu greckiej przyrody.
Podrózując poznałam, tak ważny dla historii malarstwa pejzaż włoskiego i francuskiego południa, Prowansji, północy Hiszpanii i Włoch, francuskich i szwajcarskich Alp. Widziałam w muzeach południowe obrazy impresjonistów.
Sama pozostawałam jednak nadal malarzem z północy, nie odważyłam się jeszcze stanąć przy sztaludze pod palącym słońcem. Nie rozpoczęłam własnej drogi do zrozumienia pejzażu, który bardzo różni się od tego, do którego nawykły polskie oczy.
Nastąpiło to dopiero w Grecji. Pomimo trudności warsztatowych, które zawsze towarzyszą technice olejnej uprawianej w plenerze, poczułam, że zaczynam czuć materię tego nieprawdopodobnie silnie oddziałującego pejzażu, który nie jest biernym modelem, ale wszechogarniającym i dynamicznym zjawiskiem, wypełnionym aż po brzegi ekspresją i dramatyzmem.
Zamiast mglistych, przytłumionych barw - ostre, oślepiające światło, oszałamiające kontrasty, czyste kolory.
Zamiast niskiego pułapu szarych chmur - wysokie sklepienie nieba, nieograniczone przestrzenie, wypełnione prawie materialnym powietrzem, drżącym od upału.
Zamiast miękkich, scalających pejzaż aksamitnych światłocieni - niezliczona ilość drobnych form, rozbitych na kawałki ostrymi kontrastami światła i cienia.
Mając za sobą bierne doświadczenie sztuki i pejzażu zachodu Europy, nie spodziewałam się, że podróż do Grecji zburzy i wywróci mój dotychczasowy obraz europejskiej twórczości i poczucie przynależności do jej określonych kręgów kulturowych, a przede wszystkim osobisty sposób pojmowania wielu zagadnień sztuki.
Myśląc teoriami wyniesionymi z edukacji, nie miałam pojęcia, czym naprawdę była i czym obecnie jest Grecja, jak ogromną rolę odegrała w procesie kształtowania się form naszej kultury, estetyki i wielu wszechobecnych pojęć. Napotkana rzeczywistość dalece wykroczyła poza moje wyobrażenia. Żadnym sposobem nie można zrozumieć Grecji - nigdy w niej nie będąc. Nie można jej poznać w teorii. Jest zintegrowaną całością, na którą składa się długa, dramatyczna, skomplikowana historia, kultura, będąca mieszaniną wpływów azjatyckich i zachodnioeuropejskich, sztuka antyku i bizancjum, filozofia, położenie geograficzne, warunki naturalne, ukształtowanie pejzażu, klimat i przede wszystkim ludzie.
Schodząc z pokładu statku na grecki ląd, byłam zaskoczona światem, który mnie otoczył. Grecji nie można porównać z innym krajem europejskim. Nie przypomina niczego znanego. Zrozumienie tego kraju, wymaga sporego wysiłku, by nie poprzestać na stereotypach i powierzchownych opiniach.
Gdy dotknęłam kamienistej, wyschniętej suszą ziemi, porosłej kolczastym zielskiem, otoczył mnie krajobraz, który pomimo, iż żadną miarą nie może uchodzić za łagodny, mimo swego skłębionego dramatyzmu, uderza pełnią harmonii form i koloru, oraz doskonałym zrównoważeniem kontrastów.
To pejzaż napięty jak pole walki, na którym ścierają się ostre i łagodne formy, linie horyzontalne i wertykalne, zimne i ciepłe barwy, różnorakie materie.
Cechy tego krajobrazu nawzajem się podnoszą. Świetliste, lazurowe niebo, spada w ciemną, turkusową otchłań wód. Mienią się w słońcu srebrzyste korony drzew oliwnych, porastających łagodne wzgórza, od dołu podcięte różnymi odcieniami rdzawej gleby. Łagodne błękity, horyzontalne linie fal i chmur, tną piony wszechobecnych gór, wyrastających wprost z morza. Na zboczach masywnych szczytów dominują szerokie połacie ugrów wyschniętych traw, oraz wszystkich odcieni szarości nagich skał.
Wszędzie, pomiędzy górami, niebem i taflą morza, czuje się ogromną przestrzeń wypełnioną rozedrganym, gorącym powietrzem, które zazwyczaj jest w ruchu. To powietrze, jak nigdzie indziej - jest materialne, ciężkie, namacalne. Nawet jeśli nie dmie sirocco, meltemi, lub inny jakiś rodzaj wszechobecnego wiatru, to i tak latem upalne powietrze przemieszcza się, powodując optyczne miraże, nadające pejzażowi lekkość, ulotność i nierzeczywistość.
Od tamtej pory maluję wciąż powietrze. Maluję upał, wiatr i przestrzeń.
Natura Grecji pobudza zmysły. Na wysmaganych wichrem kamienistych ścieżkach, wydeptanych poprzez strome wzgórza, pnących się wysoko ponad wzburzonym morzem, odurza woń ziół. Ziemia pachnie tu dzikim oregano, tymiankiem, rozmarynem, miętą.
Po wiosennych deszczach zbocza gór ożywiają się delikatną zielenią, liczne gatunki kwiatów barwią pejzaż wielością intensywnych barw.
Moje podróże są możliwością wręcz fizycznego dotknięcia tej żywej krainy, trwającej niezmiennie przez tysiące lat. Przywracają radość i sens trwania, pomimo wszechobecnych ruin kolejnych cywilizacji, które pietrzą się na sobie w warstwach ziemi. Przysiadam tam na skałach w otoczeniu powalonych kolumn, fragmentów posągów, o których kiedyś mogłam zaledwie czytać. I oto tkwią przede mną - na wyciągniecie ręki - jak zwyczajne kamienie, rozsypane w bezładzie, wrastające na powrót w ziemię. Dotykam ich dłonią i czuję jak spływa na mnie ich nieporuszony spokój.
Mówią, że to niemi świadkowie wielkiej kultury, widzowie w tym teatrze, gdzie sceną były wszystkie historyczne ziemie Hellady, aktorami zaś herosi i bogowie, zwycięscy bitew i olimpiad, jeszcze dziś żywi w poezji.
Istnieją tam takie miejsca, do których historia powraca, jak wielokrotnie do zatoki Navarino.
W Grecji prawie każda ścieżka prowadzi mnie na ślad Iliady, Odysei, mitologii…
To niezwyczajne uczucie przekonać się samej, że wszystkie te miejsca, które opisał kiedyś Herodot i Homer naprawdę istnieją i wciąż trwają…
Renata Szpunar Kubczyk
fragment pochodzi ze zbioru "Podróż na Cyterę"
Kraków, 2011 rok