R E N A T A S Z P U N A R
Jestem akapitem. Kliknij tutaj, by dodać własny te
ELEGIA Z MARMURU
Kto, gdybym krzyczał, usłyszałby mnie wśród zastępów anielskich?
I gdyby nawet któryś anioł nagle przygarnął mnie do serca, umarłbym,
porażony jego potężnym istnieniem.
(Rainer Maria Rilke, Elegie duinejskie)
Było szare, zimne i mgliste, styczniowe popołudnie 2017 roku. Dla mnie jeden ze szczególnych dni oswajania się z trudną myślą o kresie życia bliskiej osoby, o nieuchronnym końcu pewnego świata, mojego świata. W takich chwilach człowiek nie chce być sam. Chce czuć się częścią jednej całości, częścią ludzkiego, wspólnego losu. Pragnęłam ukojenia – cóż mogło mi je dać, jeśli nie łagodność sztuki? Z tą nadzieją poszłam do kamienicy Szołayskich - był to jeden z ostatnich dni wystawy „Rodin / Dunikowski. Kobieta w polu widzenia”.
W tamtym dniu, w napotykanych formach szukałam bliskości przeżywania. Idąc pomiędzy rzeźbami obu artystów o wiele głębiej odczuwałam miękkość i delikatność rodinowskich żłobień w kamieniu, niż siłę zdecydowanych cięć drewna Dunikowskiego.
Rodin dał swoim rzeźbom element niedopowiedzenia, pole uczuciom i wyobraźni. Potrzebowałam milczenia jego marmurów, łagodnej melancholii kobiecych sylwetek i twarzy. Wzrusza mnie kolor i miękkość białych kamieni – one przywołują mi ducha antycznych rzeźb, ruin świątyń, złamanych kolumn – piękna okaleczonego przez czas, ten dramat egzystencji, który wyraża kruchość naszego istnienia.
Czy nie zdumiała was ostrożność ludzkiego gestu
na attyckich stelach? Miłość i pożegnanie,
tak lekko złożone na ramionach, czyż nie z innej sprawione
zostały materii niż nasza? Przypomnijcie sobie dłonie
spoczywające, jakby wyzbyte dotyku, choć w torsach drzemała siła.
I powściągliwi wiedzieli na tyle: dotąd sięgamy, to jest nasze,
i nam odczuwalne: silniej napierają na nas tylko bogowie,
lecz to już jest bogów sprawa.
Nie mogłam oderwać spojrzenia od rzeźby „Matki i umierającej córki”, coś poruszyło mnie do głębi - niecodzienny, choć niewątpliwy dowód wielkiego mistrzostwa, jakie sztuka może czasem osiągnąć, kiedy emocje graniczne, krzyk rozpaczy, wyraża milczeniem.
Ale słuchaj wiewu przeciągłego, wieści nieprzerwanej,
która się z ciszy wyłania. To od młodych zmarłych teraz biegnie
ku tobie szum.
Twarz matki, ledwie zarysowana, miękka, jakby ulepiona z mgły łagodności, zatopiona w niewypowiedzianym, zastygłym wyczekiwaniu, kiedy strach się poruszyć, oddychać, żeby nie spłoszyć tego, co cenne, co ledwie się tli.
Córka zanika. Wtapia się w masę marmuru, w ciało matki. Powraca tam, skąd przybyła. Już prawie jej nie ma. Jej ledwie widoczna twarz zespala się całkowicie z ciałem rodzicielki. Jeszcze tylko splecione ręce sugerują ludzkie postaci.
Obie, matka i córka, wyłaniają się ledwie fragmentarycznie ze skalnej bryły ciosanej miękko, wrażliwie, impresjonistycznie. Nie ma dopowiedzenia, dookreślenia. Jest za to bezmiar uczucia. Jest wydobyte z głazu nadspodziewane ciepło, w miękkich, subtelnych liniach, łagodnej formie, i odczuwanej uważności artysty, by nie umknęła emocja.
Matka i córka są jednym. Jednym blokiem kamienia. Jednym ciałem. Jedna odchodzi i druga również jest nieobecna zewnętrznie.
Rodin splótł miłość i śmierć. Dwie skrajności – przerażenie i piękno, zespolone w dziele genialnego rzeźbiarza. Podobnie jak on, tak i jego przyjaciel poeta znał dobrze, czym jest wczuwanie się w wieczność, gdy pisał:
Piękno bowiem jest jedynie przerażenia początkiem, który potrafimy jeszcze znieść,
i podziwiamy je, bo gardzi łaskawie naszym unicestwieniem.
Sztuka i miłość, razem, łagodzą rozpacz rozstania, ból nieuchronnego. To poprzez nie, czuje się zespolenie z ludzkością w jednym losie.
Łagodność leczy, koi, gdy egzystencja przytłacza ciężarem, kiedy bogowie napierają na nas tak mocno, że stajemy się złamaną kolumną.
Co może być większym poruszeniem, niż umniejszenie naszego cierpienia, ulga duszy? W tym wyraża się siła sztuki.
A wstrząsem, o wiele bardziej niż krzyk, bywa subtelny szept, zapisany w marmurze.
Ale gdyby nieskończenie umarli wywołali w nas porównanie,
spójrz, wskazaliby może bazie zwisające
na nagiej leszczynie albo
myśleliby o deszczu, który wiosną pada na czarną rolę.
A my, których wciąż zaprząta myśl
o wstępującym szczęściu, doznalibyśmy tego wzruszenia,
które przeraża nas niemal,
gdy to, co jest szczęśliwe, opada.
Wszystkie cytowane w tekście fragmenty poezji pochodzą z Elegii duinejskich Rainera Marii Rilke.
Renata Szpunar Kubczyk
Kraków, 2018
kst albo mnie edytować. To proste.