R E N A T A S Z P U N A R
Jestem akapitem. Kliknij tutaj, by d
PRZYMKNIĘTE OCZY PARYŻA
Dłoń ślepca muska gliniany dzban. Długie, smukłe palce, lekko pochylona, szczupła sylwetka, blada karnacja, subtelne rysy twarzy, beret. Druga ręka trzyma niewielki chleb. Może to wieczór, a niewidomy mężczyzna właśnie zasiadł do kolacji? Cisza, zatrzymanie, niedostatek i ograniczenie. Scena ma silnie egzystencjalny wyraz. Statyczna kompozycja, utrzymana w wąskiej tonacji barw pomiędzy zgaszonym błękitem, a brązem. Uderza prostota formy. To „Posiłek ślepca” Pabla Picassa z 1903 roku, pochodzący z okresu błękitnego. Jeden z wielu obrazów, obecnych na wystawie w muzeum d’Orsey w Paryżu, jesienią tego roku. W tym samym budynku, w którym w 1900 roku ten mały Hiszpan o czarnych, świdrujących oczach i jego przyjaciel Casagemas, wysiedli z pociągu, który właśnie przywiózł ich z Barcelony.
Obok wisi portret „Celestyny”. Doświadczona życiem kobieta uporczywie wpatruje się w widza. Jedno oko ma pokryte bielmem, ale nie ma to wpływu na siłę jej spojrzenia. Jej oczy są centralnym, magnetyzującym punktem płótna. To z bielmem jest równie żywe, reagujące. W oczach wszystkich postaci, z tego okresu twórczości Picassa, widać głębię egzystencjalnego smutku. Są na pewno bardziej po stronie śmierci, niż życia. Bardziej z ducha, niż materii.
Picasso maluje swój wielki ból po stracie przyjaciela – wystawę otwiera portret pośmiertny Casagemasa. Zwrócenie w głąb siebie powoduje ogromną determinację twórcy w wyrażaniu swojej własnej wizji. Niemożliwe jest wyrwanie się spod tego wewnętrznego przymusu, dopóki on sam, w naturalny sposób się nie wypali. I w stosownym czasie, gdy zelżał już ból żałoby, ten błękit człowieczej trwogi i nędzy zaczyna delikatnie ustępować miejsca nieśmiało pojawiającym się szarościom, ochrom i bladym różom.
Powraca życie. Chwieje się balansujący na piłce mały ekwilibrysta. Inny chłopiec prowadzi konia. Obrazy z tego przełomowego okresu nie emanują już wcześniejszym bezdennym smutkiem, ale melancholijną zadumą. Powoli odradza się żywotność. Na kolejnych płótnach malarza kobiety stopniowo przyoblekają swego ducha w ciało. Odzyskują krągłe kształty i zmysłową radość istnienia. Stają przed lustrem i z kokieterią układają włosy.
Po wyjściu z wystawy „Picasso. Błękit i róż”, w innej z sal muzeum d’Orsey odnajduję autoportret van Gogha – ten wirująco - błękitny z 1889 roku, namalowany rok przed śmiercią. Znów zatrzymują mnie oczy - pełne ostrości widzenia aż do granicy szaleństwa. A może właśnie ich niepokojąca moc płynie z przekroczenia tego progu?... To oczy pełne skrajnych emocji: determinacji, uporu, bezdennej rozpaczy, wewnętrznej walki i tłumionego gniewu.... Przed tym obrazem kłębi się nieustannie tłum. Jakby niemożliwe było przejść obojętnie wobec tych ostro widzących oczu, które zdają się patrzeć i jak sztylet przeszywać na wskroś. Bladoniebieskie, precyzyjnie namalowane tęczówki są przeźroczyste i głębokie jak studnia. Ten człowiek nie miał sielskiego życia. W tym autoportrecie Vincent Van Gogh, z całą mocą swego mistrzostwa, namalował własny dramat.
Drugi dzień decyduję się zacząć od zderzenia ze sztuką współczesną – jadę wprost do Centrum Pompidou. Przemierzając oba piętra wielkich przestrzeni galerii, zatrzymuję się przed portretem Jeana Dubuffeta. „Wielki Mistrz Marginesu” to karykaturalna, prześmiewcza i w swojej materii surowa ikona człowieka. Intuicyjna wizja, pozbawiona wzorców klasycznego piękna. Czy nie przypomina wyobrażeń bóstw pierwotnych plemion? Czy nie jest to, wolny od jarzma kultury i tradycji europejskiej, wyraz ekspresji ludzkiego bytu? Sztuka brutalna, surowa, płynąca z instynktownej potrzeby wyrażania świata i siebie samego w tym świecie? Bez intelektualnych spekulacji wydobywająca się bezpośrednio z głębi natury, z krwiobiegu jej twórcy? Być może. Stawiam jednak znaki zapytania - niewykluczone, że taki zabieg jest niewykonalny, i że nie mylił się Gombrowicz powątpiewając w szczerość artysty, kiedy pisał zaczepnie do Dubuffeta: Otóż dla mnie ten burżuazyjny czy arystokratyczny luksus, ten komfort, te rafinady to achillesowa pięta Paryża i Francji. Tutaj rewolucje są luksusowe. Wasz sposób widzenia, odczuwania i pojmowania świata jest zbyt dobrze odżywiony.(...) Pan kłamie, bo Pan jest artystą. Cóż to za kłamliwe plemię - artyści! Artysta nie szuka prawdy, tym, o co mu chodzi, jest stworzenie dobrego obrazu, dobrego wiersza, sukces twórczy. Wszystko jest dobre, co pomaga mu w osiągnięciu tego celu; na przykład będzie sięgał po najbardziej szalone pomysły... Nie, drogi przyjacielu, nigdy Pan nie umknie Papierosowi.(...) Krzyczy do Pana: Uwaga. Nie jestem befsztykiem. Jestem nałogiem. Całkiem jak sztuka, w znacznej części. Bo sztuka jest o wiele bardziej kunsztem niż spontanicznością, to zaszyfrowany język, którego najprzód trzeba się nauczyć, trzeba kultury, trzeba być wyedukowanym żeby odróżnić dobre malowidło od złego.(...) Trzeba, by artysta nie ulegał swej władczej podmiotowości. Trzeba uznać rzeczywistość. Fakty.
Czy Gombrowicz miał rację? Czy w pragnieniu powrotu do pierwotnej percepcji, do nieskażonej wiedzą niewinności dziecka, w kontekście sztuki uprawianej przez artystę - nie prymitywa, jest się skazanym na fałsz? Niewykonalnym absurdem wydaje się przecież polecenie sobie, lub innemu: „bądź spontaniczny”. Potrzeba czegoś więcej. Dubuffet, w swym twórczym manifeście z 1946 roku powiedział: Nie ma sztuki bez upojenia. Ale musi to być upojenie szaleńcze! Szaleństwo! Precz z rozumem! W najwyższym stopniu szał!
Dwie abstrakcje Cy Twombly’ego, będące tutaj w ekspozycji stałej, pokazują jak silna to pokusa dla twórczego umysłu i ogromna malarska przygoda, gdy uda się z powodzeniem połączyć w jednym dziele antynomie instynktu i świadomego rozumu. Jedno z płócien to charakterystyczna dla niego kompozycja pt.: „Achilles opłakujący śmierć Patroklesa” z 1962 roku. Paleta tego malarza posiada doniosły ciężar dorobku całej historii cywilizacji europejskiej, a jednak jego gest twórczy zachowuje intuicyjną poetykę. Ten gruntownie wykształcony artysta, o wielkiej atencji do klasycznej kultury antycznej, tworzył abstrakcyjne dzieła, będące czystą formą ekspresji uczuć jakie posiada dziecko, nim nauczy się nadawać znaczenie pojęciowe temu, co widzi, doświadcza i poznaje... Czy to wystarczający dowód na możliwość powrotu sztuki do czystego źródła? Cisną się na usta przewrotne słowa Picassa: Artysta musi umieć przekonywać ludzi o szczerości swoich kłamstw.(...) Wszyscy wiemy, że sztuka nie jest prawdą. Sztuka to kłamstwo, które pozwala uświadomić sobie prawdę, tę przynajmniej, jaką dane nam jest zrozumieć.
Sztuka, jeśli trafi na czułego odbiorcę, bywa niekiedy katalizatorem procesów zmieniających subiektywny obraz rzeczywistości. Na ile staje się on prawdziwszy, a na ile jest zaledwie inną formą iluzji? Innym razem Picasso mówi jednak wyraźniej: Tym, co nas zaciekawia, jest niepokój Cezanne’a, lekcja, którą daje, udręki van Gogha – to znaczy dramat człowieka. Reszta jest fałszem. Gombrowicz natomiast w końcu sam przyznaje: O, jak dobrze rozumiem, Dubuffet, pańskie dążenie do wolności i spontaniczności....
Wychodzę z Centrum Pompidou mimowolnie przepełniona sprzecznością. Z przygnębiającym, wszechogarniającym i obezwładniającym uczuciem chaosu, i jednocześnie przytłaczającej, bezbrzeżnej pustki. Potrzebuję przestrzeni, żeby uporządkować myśli. Zmierzam pieszo nad Sekwanę. W okolicach Rue Beaubourg napotykam kobietę w podeszłym wieku, leżącą na chodniku. Ma jasną twarz, zamknięte oczy i mokre policzki. Śpi, przykryta czystą kołdrą. Obok niej stoją równym rzędem schludne torby z jej dobytkiem. Przechodnie mijają ją spiesznie, nie zwracając na nią uwagi. W tym mieście nikogo nie dziwią ani wszechobecni bezdomni, ani żyjące wszędzie szczury.
Tego dnia mocno świeci słońce. Wczorajszy zimny, porywisty wiatr już nie daje się we znaki. Schodzę nad brzeg Sekwany. Powietrze nad bulwarem jest ciężkie i lepkie od upału i brudu. Nigdzie ani skrawka zieleni, ani źdźbła trawy. Na kamieniach chodników ludzie chodzą, siedzą, piją, jedzą... Powyżej wałów szeroką aleją Quai de la Megisserie płynie nieustająca rzeka samochodów. Po drugiej stronie ulicy wiatr z nagła odsuwa firankę w oknie i moim oczom ukazuje się mroczne, zagracone wnętrze. Ktoś żyje tu w samym centrum nieprzerwanego hałasu, oddychając dusznym, pełnym kurzu powietrzem metropolii.
Czuję zmęczenie, z uczuciem ulgi docieram do ogrodów Tuileries. Tu również różnonarodowy tłum bezładnie zalewa ścieżki. Trudno znaleźć zaciszne miejsce i kawałek cienia. Nagle dobiegają mnie, kojące jak balsam, dźwięki z wyczuciem granej muzyki klasycznej. Uliczny grajek próbuje zarobić na paryski wikt.
Schodzę do Luwru. Znajduję ławkę między gablotami. Przysiadam na niej i z ulgą zamykam oczy. Tu jest cicho, spokojnie. Obok spoczywa tajemnicza egipska mumia, misternie owinięta w bandaże. Jej postać wygląda jak we śnie. Ręce ma skrzyżowane na piersiach i zapewne tysiące lat, ale jej dusza żyje wciąż w zaświatach, skoro ciało nie rozsypało się w pył.....
Jest wieczór, ciepłe miękkie światło dnia powoli gaśnie, obrazy zatapiają się w mroku. Strażnicy kierują ostatnich zwiedzających do wyjścia z muzeum. Schodzę do metra, na ostatniej stacji przesiadam się do pociągu, na kolejnym przystanku końcowym do autobusu. Wszędzie towarzyszy mi tłum pospiesznie przemieszczających się ludzi. Płyną wartkim, nieprzerwanym prądem jak rzeka, w kierunkach określonych korytem utartych szlaków. Trudno w tej masie zobaczyć pojedynczego człowieka. Ludzie nie spotykają się wzrokiem - odwracają od siebie spojrzenia, patrzą w iphony, gazety, ostatecznie za okno - w ruchomy pejzaż pędzącego dokądś miasta. Zauważam jednak, że przeważająca większość ma zmęczony, przygaszony wzrok.
Wobec gwałtownej potrzeby skupienia myśli, kolejny dzień planuję spędzić w Muzeum Rodina. Tam, w ogrodzie, wśród monumentalnych rzeźb znajduję upragniony spokój. Staję przed potężną postacią „Myśliciela”. Muskularny, nagi mężczyzna, w ogromnym napięciu przyciska do warg wierzch dłoni. Czoło ma zmarszczone od wysiłku intelektualnego i opuszczone powieki – to człowiek, który patrzy do wnętrza siebie. Ta postać magnetyzuje. Chciałoby się wniknąć w jego umysł i poznać dylemat, który tak intensywnie ześrodkowuje całą jego masywną, i jednocześnie skuloną postać. To człowiek pełen wewnętrznej siły, która doskonale wyraziła się na zewnątrz w wizji rzeźbiarza.
Nieco podobny wyraz odnajduję w postaci św. Hieronima, w obrazie na wystawie „Caravaggio. Przyjaciele i wrogowie” w muzeum Jacquemart – Andre. Widoczny w świetle świecy, skupiony nad księgą starzec, ma w sobie potencjał życia. We fragmencie twarzy, niewielkim, z powodu skrótu pochylonej głowy, widać obraz jego intensywnych myśli, który wywołuje odczytywane pismo. To człowiek w stanie silnego natężenia uwagi. Trzeba być wielkim mistrzem pędzla, by z pomocą prostych środków, w skromnym urywku rzeczywistości, wyrazić głębię egzystencji, siłę ludzkiej myśli i woli.
Podobny żar posiadają wiszące w Luwrze, w odległych salach skrzydła Richelieu, portrety Rembrandta, które jak intymny dziennik artysty, z doskonałą obserwacją i znajomością tematu, wyrażają zmiany następujące z upływem lat w jego kondycji duchowej i fizycznej. Trafiają tam nieliczni zwiedzający, dzięki czemu nic nie przeszkadza w zanurzeniu się w kontemplacyjny świat dzieł wnikliwych Holendrów: Rembrandta, Vermeera, Halsa.
Krążę po parterze skrzydła Denon – gdzieś tutaj były zawsze eksponowane rzeźby głów greckich filozofów – szukam realistycznej, o niezbyt regularnych rysach, myślącej twarzy Sokratesa. Bezskutecznie. Ateński myśliciel wyjechał w kolejną przymusową, pośmiertną podróż, tym razem na Bliski Wschód. Rzeźba eksponowana jest teraz w Abu Zabi, w Luwrze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Za to w innym z zakamarków muzeum, przypadkiem trafiam na czasową ekspozycję rzeźb prymitywnych, wypożyczonych z Muzeum Quai Branly. Zatrzymuje mnie rzeźbiona w tufie wulkanicznym, wspaniała głowa z Rapa Nui. Pochodzi z X-XV wieku. Ta silnie zredukowana twarz ma zdecydowany wyraz, twardy i uparty, co podkreśla kształt zaciśniętych wąskich ust, mocna linia wypukłego czoła i wyrazisty łuk brwi, ukrywający oczy w głębi. Tuż obok stoi figura, która tylko z pozoru wygląda jak dziecinnie sympatyczne i zabawne straszydło. To groźny bóg Kuka’ilimoku z Hawajów – „łapacz ziemi”, którego obłaskawiano ofiarami z ludzi.
W kolejnej sali napotykam fantastyczną, niebieską postać - Trrou Korrou z Archipelagu Vanuatu w Oceanii. Posąg jest niezwykły. Własne znaczenie ukrywa pod przymkniętymi powiekami, a jego uduchowiona twarz w kształcie migdała, jest pełna wewnętrznej ciszy i równowagi. Nie ma w niej lęku i chaosu. To duch. Może opiekun, a może totem, który wchłania w siebie i niweczy człowiecze niepokoje. Nieziemsko błękitny. Piękny, nieskażoną, pierwotną harmonią.
Co takiego mają w sobie te prymitywne rzeźby, figury, maski, że siłą rzeczy przyciągają uwagę i tak mocno działają? Może wyczuwa się w nich zaklęte i obezwładnione lęki pierwotnych artystów, ówczesnych ludzi, atawistyczne, dziedziczone po przodkach, a jednak tkwiące głęboko również w świadomości współczesnego człowieka, człowieka wszech czasów... Ciekawe - Pablo Picasso, po czasie mroków błękitu i fazie stopniowego powrotu do odczuwania przyjemności życia w okresie różowym, również zmierzał w stronę pierwotnej maski. Do przełomowych w jego twórczości, tych pozbawionych uczuć i ekspresji, pustych spojrzeń w twarzach – maskach „Panien z Avinionu”. A potem jeszcze dalej – aż do powrotu we własny, pierwotny świat niczym niepohamowanej, twórczej ekspresji. Zajęło mi cztery lata, aby malować jak Rafael, ale uczyłem się całe życie, aby malować jak dziecko. (P. Picasso)
W Muzeum archeologicznym, w salach twierdzy w Saint-Germain-en-Lye, zanurzam się głęboko w miniony świat. Z otchłani czasu wyłaniają się ku mnie, wyryte i narysowane na kamiennych blokach, paleolityczne wizerunki zwierząt i ludzi, odnalezione na terenie Francji, a także figury, rzeźby i inne obiekty twórczości człowieka pierwotnego, przywiezione z różnych części naszego globu. Udziela mi się ponadczasowy, spokojny duch tego miejsca, w którym czuje się niezwykły potencjał człowieka do wiecznego odradzania się. Z głębin ludzkiej istoty, jak z wnętrza Ziemi, bije nieprzerwanie tajemnicze źródło niepohamowanej woli tworzenia.
Opuszczam puste i ciche sale zamku. Zmierzam nad wysoki, urwisty brzeg Sekwany szeroką aleją francuskiego parku, w którym przyroda została ujarzmiona do geometrycznych form kwiatowych rabat i równych szpalerów drzew. Patrzę na rozciągającą się przede mną rozległą przestrzeń, aż po daleki, mglisty horyzont wypełnioną szarą, dwunastomilionową aglomeracją z betonu. Mimo woli myślami odpływam bardzo daleko stąd - tam, gdzie w odległości dziesięciu tysięcy kilometrów i dystansie wielu tysięcy lat rozwoju cywilizacji, w dziewiczym lesie tropikalnej selwy, ostatni pierwotni Indianie Guarani, w instynktownym odruchu harmonii z naturą i odwieczną tradycją własnego plemienia, malują swoje twarze czerwonym sokiem owocu uruku.
Renata Szpunar Kubczyk
październik 2018 r.
ilustracje:
- Auguste Rodin „Myśliciel”, Muzeum Rodina
- Jean Dubuffet. „Wielki Mistrz Marginesu” olej na płótnie, 116x89, 1947r., Centrum Pompidou
- bóg Kuka’ilimoku z Hawajów, Muzeum Quai Branly
- Trrou Korrou z Archipelagu Vanuatu w Oceanii, Muzeum Quai Branly
- rzeźba Maja z Meksyku,VII-X w. Muzeum Quai Branly
- figurki z II w. p.n.e., tereny Francji, Muzeum Archeologiczne Saint-Germain-en-Lye
fot. Renata Szpunar Kubczyk, Paryż, 2018
fot. Renata Szpunar Kubczyk, Paryż, 2018 rodać własny tekst albo mnie edytować. To proste.